Jak się czułam? Przy nim wyjątkowo dobrze. Czułam się nadzwyczajnie dobrze. Sprawiał, że czułam się bezpiecznie. To dziwne ponieważ znaliśmy się wtedy bardo krótko, zasadniczo nic o sobie nie wiedzieliśmy. Znaliśmy tylko i wyłącznie swoje imiona. Mimo to i tak miałam wrażenie, że jest mi kimś bliskim. Nigdy nie byłam zbytnio ufna, a on? Potrafił mnie omotać tak skutecznie. W każdej chwili mogłam zatonąć w jego oczach. Siedzieliśmy oboje na jednej z drewnianych ławek, kilkanaście metrów od klubu. Wciąż miałam na sobie tą wyjątkową sukienkę od niego oraz tą piękną tiarę. Prezent od Miguela? Nieważne. Już zapomniałam o tym co dla mnie znaczył ten czas spędzony z Miguelem. Diego bardzo dobrze sprawił i doplinował abym do końca dnia o nim nie myślała.
- A więc nazywasz się Maria? - spytał z niedowierzaniem. Zamoczyłam wargi w gorącej czekoladzie którą popijaliśmy a następnie przytaknęłam. - Maria, nieźle! - zaśmiał się donośnie a ja gwałtownie zakryłam mu usta aby żadne słowo się już z nich nie wydobyło.
- Nie krzycz tak głośno, bo ktoś jeszcze usłyszy. - dodałam przejęta.
- Wstydzisz się swojego imienia? Naprawdę? - wyraźnie ze mnie zakpił. Wyprostowałam się rozglądając czy nie ma nikogo w pobliżu. Przygryzłam wargę aby dodać sobie nieco pewności siebie.
- Nie wstydzę się, po prostu preferuję Clara. Maria jest takie, oklepane. - oznajmiłam po czym zanurzyłam plastikową łyżeczkę w ciemnym napoju i zaczęłam zataczać nią różnej wielkości okręgi do o koła kubeczka. Diego spojrzał na mnie co nie było wcale czymś dziwnym. Cały czas napotykałam jego wzrok. Po za tym muszę przyznać, że co raz częściej i ja szukałam drogi do jego tęczówek.
- Masz rację, Clara brzmi o wiele lepiej. - w którymś momencie Diego zerwał się z ławki. Spojrzałam na niego pytająco a on zaczął nerwowo błądzić przed mną.
- Wszystko dobrze? - zaśmiałam się zauważając jego aktorskie przejęcie.
- Dostałem olśnienia! Eureka! - Odrobinie jaśniej Ajsztajnie. - parsknęłam. Diego przykucnął przed mną i wtedy ujrzałam jego olśniewający uśmiech. Był tak szarmancki. - Co brzmi lepiej... Maria czy Maria?! - ekscytacja wciąż nie uchodziła z jego tonu. Miałam dwie opcje do wyboru. Opcja A - zwariował. Opcja B - po prostu się przejęzyczył. Opcja A wydawała się bardziej realna w jego przypadku.
- Zdajesz sobie sprawę, że Maria i Maria to to samo imię? - spytałam po czym sięgnęłam po kolejny łyk ciepłego napoju. Diego mrugnął w moją stronę po czym przysunął minimalnie swoją twarz w moją stronę.
- Nie, ponieważ jedno - te które brzmi piękniej, należy do Ciebie. - jego oczy zabłyszczały. Nie rozumiałam, nie rozumiałam po co to robi. Dlaczego chce mnie uszczęśliwiać. A co jeżeli jest kolejnym chłopakiem który tak jak Miguel chce mnie tylko tak sobie. Co ja mówię, Diego na pewno nie jest taki. Mimo to, wciąż nie znałam jego intencji. Chłopak nie otrzymując odpowiedzi położył swoją dłoń na moim udzie a moje oczy dojrzały godzinę któ wskazywał srebrny zegarek widniejący na jego nadgarstku. Za dziesięć dwunasta. Przelękłam się. Fa kompletnie straciłam rachubę czasu. Gwałtownie zerwałam się z ławki. - Ejejejej, królewno ostrożnie bo jeszcze obcasy połamiesz. - zadrwił. Spojrzałam mimowolnie w stronę moich butów. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że z domu najprościej w świecie wyszłam w trampkach. Tak teraz zrozumiałam tą ironie.
- Bardzo śmieszne. Spójrz która godzina. - Diego skierował dłoń do kieszeni i wyciągnął telefon. - Po co sprawdzasz na telefonie, przecież masz zegarek... - odparłam.
- Wybacz, pewnie zatrzymał się na Twój widok. - nie mogłam powstrzymać śmiechu. Diego sprawiał, że po prostu czułam się dobrze.
Po kilkunastu minutach znajdowałam się już przy furtce mojego domu. Ostatni raz dzisiejszej nocy odwróciłam się w stronę mojego wybawiciela. Stał koło mnie, nie odsunął się na krok. Delikatnie ujęłam rogi sukienki i zwróciłam się twarzą w jego stronę chcąc mu ponownie podziękować.
- Nic nie mów. - niespodziewanie chwycił moją dłoń i delikatnie przyciągnął mnie do siebie. Serce zaczęło bić mi gwałtownie a oddech stał się niekontrolowany. Utonęłam w jego oczach po raz kolejny. Poczułam jak jego twarz zbliża się do mojej głowy. W ułamku sekundy poczułam ciepło jego warg na moich skroniach. Było to jedno z najwspanialszych uczuć jakich doznałam w całym moim życiu. Dygnęłam a delikatnie odsunął się od mnie. - Dobrej nocy, księżniczko. Nie zdążyłam zareagować na to co się stało a Diego już odszedł. Coś we mnie zawołało jego imię a on zatrzymał i spojrzał ponownie w moją stronę.
- Nie rób tego więcej, dobrze? - szepnęłam spuszczając wzrok w dół. Słyszałam tylko kroki zbliżające do mnie. Ponownie poczułam to sarno ciepło, ponownie mnie pocałował. Prosiłam. Nie chcąc spojrzała w jego oczy i bawiłam się w poszukiwaniu odpowiedzi w jego tęczówkach.
- To był ostatni raz, obiecuję. - oznajmił po czym posłał lekkie mrugnięcie okiem. Węstchnęłam a on zaśmiał się szarmancko i... zniknął. Odwróciłam się w stronę drzwi frontowych i z wielkim odgłosem szarpnęłam drewnianą klamkę. W domu panowała cisza, wszyscy spali. Przynajmniej dziś nie dostanę jakiegokolwiek ochrzanu. Przy zdejmowaniu obuwia zorientowałam się, że nie ma butów Ignacio i taty. Wciąż nie wrócili? To dziwne. Po chwili zdałam sobie sprawę, że buty mamy też zniknęły. Pomyślałam, że pewnie gdzieś je zostawiła gdy wróciła z pracy. Lekko zaspana udałam się w kierunku sypialni a gdy dotarłam na miejsce momentalni-rzuciłam się na łóżko. Jutro szkoła, tak. Życie licealistki nie jest takie fajne jak może się wydawać. Ten weekend, nie należał do najlepszych no chyba, że zaliczyć spotkanie Diego. Można powiedzieć, że jes on takim aniołem, który przybywa kiedy dzieje się źle. Rankiem obudziłam się całkiem nie wyspana. Zaledwie spałam 3 godziny i w tym całkiem zestresow Tak to jest Clari jak się zostawia naukę na ostatni gwizdek. Zwleklam się z łóżka i udałam w stronę łazienki aby wykonać poranną toaletę. Gdy już byłam gotowa do wyjścia zeszłam jeszcze na dół aby zrobić sobie jakieś mało wykwitnę śniadanie. Zaraz, zaraz. W domu panowała kompletna cisza. Agus nie biegał po domu w poszukiwaniu świeżych bokserek a mama nie szykowała tacie kanapek do pracy. Gdzie oni wszyscy są do cholery. Po chwili poczułam lekki dreszcz, zaczynałam się martwić. Próbowałam ułożyć sobie wszystko w głowie. Tata może pojechał wcześniej do pracy, bo musiał coś załatwić, Ignacio pewnie pojechał razem z Sebastianem do szkoły, a Agus najprawdopodobniej gra z chłopakami w piłkę na boisku niedaleko nas. A mama? Nie mam pojęcia, ale czy powinnam się martwić aż tak? Jest dorosłą kobietą. Mimo, że nigdy nie zostawiała mnie samej w domu rankiem. Dość, dość, dość! Idę do szkoły i koniec tego wszystkiego.
Uczyłam się w Broadway Street, szkoła dla tych którzy chcą kształcić się w kierunkach artystycznych. Było tu miejsce dla tancerzy, wokalistów, grajków, aktorów oraz wszystkich którzy mieli jakieś chęci życia z sztuką teatralną, musicalową. Mimo, że Broadway Street kształciło głownie te kierunki, prowadzono tu też normalne zajęcia takie jak język angielski, geografię do której pałam miłością oraz matematyki której szczerze nienawidzę. Lubiłam spędzać czas w tej szkole. Ludzie tu są naprawdę w porządku a nauczyciele znośni. No może kilka osób sprawia, że chciałabym wysłać ich na pasanie pingwinów na Antarktydę. - Spójrz jak łazisz ofermo! - Tak, to właśnie jedna z tych osób od pingwinów. Przedstawiam Wam Jennifer Gonzalez. Jej matka pochodzi z Stanów Zjednoczonych a ojciec z Chile. Mieszkali sporo czasu w nadzianej forsą willi w USA, ale mama Jennifer zachorowała a jej rodzina zamknęła ją w szpitalu psychiatrycznym. Nie dziwie się, gdybym miała taką córkę też bym nie potrafiła wytrzymać. Jen (tak ją wszyscy nazywają) mieszka teraz z ojcem, tutaj w Buenas Aires. Nie wiem dlaczego nie przeprowadzili się do Chile, nikt tego nie wie, ale mieszkają tu. No cóż, tatuś ma dużo pieniędzy, więc jakby chciał mógłby od razu kupić całą szkołę i założyć jakieś kino w którym puszczane by byty jakieś durne filmy hollywoodzkich wytwórni. Ogólnie rzecz biorąc, nie potrafię nienawidzić ludzi, ale ona po prostu samym istnieniem przyprawia mnie o mdłości. Wymalowana laleczka z Los Angeles, ha. Znajdowałyśmy się teraz w stołówce. Przypadkiem potknęłam się o jej torbę a ona z przerażenia upuściła swoje śniadanie. Patrzyła teraz na mnie wzrokiem mordercy a ja nic nie mogłam zrobić. - Przepraszam, ale jakby Twoje rzeczy nie walały się gdzie popadnie, najprawdopodobniej nie doszło by do tego. - oznajmiłam. - Mogę Ci kupić śniadanie. - zaproponowałam po czym siadłam przy swoim stoliku gdzie zazwyczaj zajmuje miejsce. Postawiłam swoją tacę i skinęłam dłonią po jabłko. Gdy już miałam je w ręce zorientowałam się, że zniknęło. Zwleklam się z lóżka i udałam w stronę łazienki aby wykonać poranną toaletę. Gdy już byłam gotowa do wyjścia zeszłam jeszcze na dół aby zrobić sobie jakieś mało wykwitnę śniadanie. Zaraz, zaraz. W domu panowała kompletna cisza. Agus nie biegał po domu w poszukiwaniu świeżych bokserek a mama nie szykowała tacie kanapek do pracy. Gdzie oni wszyscy są do cholery. Po chwili poczułam lekki dreszcz, zaczynałam się martwić. Próbowałam ułożyć sobie wszystko w głowie. Tata może pojechał wcześniej do pracy, bo musiał coś załatwić, Ignacio pewnie pojechał razem z Sebastianem do szkoły, a Agus najprawdopodobniej gra z chłopakami w piłkę na boisku niedaleko nas. A mama? Nie mam pojęcia, ale czy powinnam się martwić aż tak? Jest dorosłą kobietą. Mimo, że nigdy nie zostawiała mnie samej w domu rankiem. Dość, dość, dość! Idę do szkoły i koniec tego wszystkiego Uczyłam się w Broadway Street, szkoła dla tych którzy chcą kształcić się w kierunkach artystycznych. Było tu miejsce dla tancerzy, wokalistów, grajków, aktorów oraz wszystkich którzy mieli jakieś chęci rycia z sztuką teatralną, musicalową. Mimo, że Broadway Street kształciło głownie te kierunki, prowadzono tu też normalne zajęcia takie jak język angielski, geografię do której pałam miłością oraz matematyki której szczerze nienawidzę. Lubiłam spędzać czas w tej szkole. Ludzie tu są naprawdę w porządku a nauczyciele znośni. No może kilka osób sprawia, że chciałabym wysłać ich na pasanie pingwinów na Antarktydę.
- Spójrz jak łazisz ofermo! - Tak, to właśnie jedna z tych osób od pingwinów. Przedstawiam Wam Jennifer Gonzalez. Jej matka pochodzi z Stanów Zjednoczonych a ojciec z Chile. Mieszkali sporo czasu w nadzianej forsą willi w USA, ale mama Jennifer zachorowała a jej rodzina zamknęła ją w szpitalu psychiatrycznym. Nie dziwie się, gdybym miała taką córkę też bym nie potrafiła wytrzymać. Jen (tak ją wszyscy nazywają) mieszka teraz z ojcem, tutaj w Buenas Aires. Nie wiem dlaczego nie przeprowadzili się do Chile, nikt tego nie wie, ale mieszkają tu. No cóż, tatuś ma dużo pieniędzy, więc jakby chciał mógłby od razu kupić całą szkołę i założyć jakieś kino w którym puszczane by były jakieś durne filmy hollywoodzkich wytwórni. Ogólnie rzecz biorąc, nie potrafię nienawidzić ludzi, ale ona po prostu samym istnieniem przyprawia mnie o mdłości. Wymalowana laleczka z Los Angeles, ha. Znajdowałyśmy się teraz w stołówce. Przypadkiem potknęłam się o jej torbę a ona z przerażenia upuściła swoje śniadanie. Patrzyła teraz na mnie wzrokiem mordercy a ja nic nie mogłam zrobić.
- Przepraszam, ale jakby Twoje rzeczy nie walały się gdzie popadnie, najprawdopodobniej nie doszło by do tego. - oznajmiłam. - Mogę Ci kupić śniadanie - zaproponowałam po czym siadłam przy swoim stoliku gdzie zazwyczaj zajmuje miejsce. Postawiłam swoją tacę i skinęłam dłonią po jabłko. Gdy już miałam je w ręce zorientowałam się, że zniknęło.
- Chętnie się poczęstuję Twoim. - usłyszałam zza pleców. Nie musiałam się odwracać bo już po sekundzie widziałam twarz Jennifer przed sobą. Odgłos z jakim ugryzła moje jabłko był tak glośny, że byłam pewna, że cała stołówka była w stanie go usłyszeć.
- Wybacz, pewnie zatrzymał się na Twój widok. - nie mogłam powstrzymać śmiechu. Diego sprawiał, że po prostu czułam się dobrze.
Po kilkunastu minutach znajdowałam się już przy furtce mojego domu. Ostatni raz dzisiejszej nocy odwróciłam się w stronę mojego wybawiciela. Stał koło mnie, nie odsunął się na krok. Delikatnie ujęłam rogi sukienki i zwróciłam się twarzą w jego stronę chcąc mu ponownie podziękować.
- Nic nie mów. - niespodziewanie chwycił moją dłoń i delikatnie przyciągnął mnie do siebie. Serce zaczęło bić mi gwałtownie a oddech stał się niekontrolowany. Utonęłam w jego oczach po raz kolejny. Poczułam jak jego twarz zbliża się do mojej głowy. W ułamku sekundy poczułam ciepło jego warg na moich skroniach. Było to jedno z najwspanialszych uczuć jakich doznałam w całym moim życiu. Dygnęłam a delikatnie odsunął się od mnie. - Dobrej nocy, księżniczko. Nie zdążyłam zareagować na to co się stało a Diego już odszedł. Coś we mnie zawołało jego imię a on zatrzymał i spojrzał ponownie w moją stronę.
- Nie rób tego więcej, dobrze? - szepnęłam spuszczając wzrok w dół. Słyszałam tylko kroki zbliżające do mnie. Ponownie poczułam to sarno ciepło, ponownie mnie pocałował. Prosiłam. Nie chcąc spojrzała w jego oczy i bawiłam się w poszukiwaniu odpowiedzi w jego tęczówkach.
- To był ostatni raz, obiecuję. - oznajmił po czym posłał lekkie mrugnięcie okiem. Węstchnęłam a on zaśmiał się szarmancko i... zniknął. Odwróciłam się w stronę drzwi frontowych i z wielkim odgłosem szarpnęłam drewnianą klamkę. W domu panowała cisza, wszyscy spali. Przynajmniej dziś nie dostanę jakiegokolwiek ochrzanu. Przy zdejmowaniu obuwia zorientowałam się, że nie ma butów Ignacio i taty. Wciąż nie wrócili? To dziwne. Po chwili zdałam sobie sprawę, że buty mamy też zniknęły. Pomyślałam, że pewnie gdzieś je zostawiła gdy wróciła z pracy. Lekko zaspana udałam się w kierunku sypialni a gdy dotarłam na miejsce momentalni-rzuciłam się na łóżko. Jutro szkoła, tak. Życie licealistki nie jest takie fajne jak może się wydawać. Ten weekend, nie należał do najlepszych no chyba, że zaliczyć spotkanie Diego. Można powiedzieć, że jes on takim aniołem, który przybywa kiedy dzieje się źle. Rankiem obudziłam się całkiem nie wyspana. Zaledwie spałam 3 godziny i w tym całkiem zestresow Tak to jest Clari jak się zostawia naukę na ostatni gwizdek. Zwleklam się z łóżka i udałam w stronę łazienki aby wykonać poranną toaletę. Gdy już byłam gotowa do wyjścia zeszłam jeszcze na dół aby zrobić sobie jakieś mało wykwitnę śniadanie. Zaraz, zaraz. W domu panowała kompletna cisza. Agus nie biegał po domu w poszukiwaniu świeżych bokserek a mama nie szykowała tacie kanapek do pracy. Gdzie oni wszyscy są do cholery. Po chwili poczułam lekki dreszcz, zaczynałam się martwić. Próbowałam ułożyć sobie wszystko w głowie. Tata może pojechał wcześniej do pracy, bo musiał coś załatwić, Ignacio pewnie pojechał razem z Sebastianem do szkoły, a Agus najprawdopodobniej gra z chłopakami w piłkę na boisku niedaleko nas. A mama? Nie mam pojęcia, ale czy powinnam się martwić aż tak? Jest dorosłą kobietą. Mimo, że nigdy nie zostawiała mnie samej w domu rankiem. Dość, dość, dość! Idę do szkoły i koniec tego wszystkiego.
Uczyłam się w Broadway Street, szkoła dla tych którzy chcą kształcić się w kierunkach artystycznych. Było tu miejsce dla tancerzy, wokalistów, grajków, aktorów oraz wszystkich którzy mieli jakieś chęci życia z sztuką teatralną, musicalową. Mimo, że Broadway Street kształciło głownie te kierunki, prowadzono tu też normalne zajęcia takie jak język angielski, geografię do której pałam miłością oraz matematyki której szczerze nienawidzę. Lubiłam spędzać czas w tej szkole. Ludzie tu są naprawdę w porządku a nauczyciele znośni. No może kilka osób sprawia, że chciałabym wysłać ich na pasanie pingwinów na Antarktydę. - Spójrz jak łazisz ofermo! - Tak, to właśnie jedna z tych osób od pingwinów. Przedstawiam Wam Jennifer Gonzalez. Jej matka pochodzi z Stanów Zjednoczonych a ojciec z Chile. Mieszkali sporo czasu w nadzianej forsą willi w USA, ale mama Jennifer zachorowała a jej rodzina zamknęła ją w szpitalu psychiatrycznym. Nie dziwie się, gdybym miała taką córkę też bym nie potrafiła wytrzymać. Jen (tak ją wszyscy nazywają) mieszka teraz z ojcem, tutaj w Buenas Aires. Nie wiem dlaczego nie przeprowadzili się do Chile, nikt tego nie wie, ale mieszkają tu. No cóż, tatuś ma dużo pieniędzy, więc jakby chciał mógłby od razu kupić całą szkołę i założyć jakieś kino w którym puszczane by byty jakieś durne filmy hollywoodzkich wytwórni. Ogólnie rzecz biorąc, nie potrafię nienawidzić ludzi, ale ona po prostu samym istnieniem przyprawia mnie o mdłości. Wymalowana laleczka z Los Angeles, ha. Znajdowałyśmy się teraz w stołówce. Przypadkiem potknęłam się o jej torbę a ona z przerażenia upuściła swoje śniadanie. Patrzyła teraz na mnie wzrokiem mordercy a ja nic nie mogłam zrobić. - Przepraszam, ale jakby Twoje rzeczy nie walały się gdzie popadnie, najprawdopodobniej nie doszło by do tego. - oznajmiłam. - Mogę Ci kupić śniadanie. - zaproponowałam po czym siadłam przy swoim stoliku gdzie zazwyczaj zajmuje miejsce. Postawiłam swoją tacę i skinęłam dłonią po jabłko. Gdy już miałam je w ręce zorientowałam się, że zniknęło. Zwleklam się z lóżka i udałam w stronę łazienki aby wykonać poranną toaletę. Gdy już byłam gotowa do wyjścia zeszłam jeszcze na dół aby zrobić sobie jakieś mało wykwitnę śniadanie. Zaraz, zaraz. W domu panowała kompletna cisza. Agus nie biegał po domu w poszukiwaniu świeżych bokserek a mama nie szykowała tacie kanapek do pracy. Gdzie oni wszyscy są do cholery. Po chwili poczułam lekki dreszcz, zaczynałam się martwić. Próbowałam ułożyć sobie wszystko w głowie. Tata może pojechał wcześniej do pracy, bo musiał coś załatwić, Ignacio pewnie pojechał razem z Sebastianem do szkoły, a Agus najprawdopodobniej gra z chłopakami w piłkę na boisku niedaleko nas. A mama? Nie mam pojęcia, ale czy powinnam się martwić aż tak? Jest dorosłą kobietą. Mimo, że nigdy nie zostawiała mnie samej w domu rankiem. Dość, dość, dość! Idę do szkoły i koniec tego wszystkiego Uczyłam się w Broadway Street, szkoła dla tych którzy chcą kształcić się w kierunkach artystycznych. Było tu miejsce dla tancerzy, wokalistów, grajków, aktorów oraz wszystkich którzy mieli jakieś chęci rycia z sztuką teatralną, musicalową. Mimo, że Broadway Street kształciło głownie te kierunki, prowadzono tu też normalne zajęcia takie jak język angielski, geografię do której pałam miłością oraz matematyki której szczerze nienawidzę. Lubiłam spędzać czas w tej szkole. Ludzie tu są naprawdę w porządku a nauczyciele znośni. No może kilka osób sprawia, że chciałabym wysłać ich na pasanie pingwinów na Antarktydę.
- Spójrz jak łazisz ofermo! - Tak, to właśnie jedna z tych osób od pingwinów. Przedstawiam Wam Jennifer Gonzalez. Jej matka pochodzi z Stanów Zjednoczonych a ojciec z Chile. Mieszkali sporo czasu w nadzianej forsą willi w USA, ale mama Jennifer zachorowała a jej rodzina zamknęła ją w szpitalu psychiatrycznym. Nie dziwie się, gdybym miała taką córkę też bym nie potrafiła wytrzymać. Jen (tak ją wszyscy nazywają) mieszka teraz z ojcem, tutaj w Buenas Aires. Nie wiem dlaczego nie przeprowadzili się do Chile, nikt tego nie wie, ale mieszkają tu. No cóż, tatuś ma dużo pieniędzy, więc jakby chciał mógłby od razu kupić całą szkołę i założyć jakieś kino w którym puszczane by były jakieś durne filmy hollywoodzkich wytwórni. Ogólnie rzecz biorąc, nie potrafię nienawidzić ludzi, ale ona po prostu samym istnieniem przyprawia mnie o mdłości. Wymalowana laleczka z Los Angeles, ha. Znajdowałyśmy się teraz w stołówce. Przypadkiem potknęłam się o jej torbę a ona z przerażenia upuściła swoje śniadanie. Patrzyła teraz na mnie wzrokiem mordercy a ja nic nie mogłam zrobić.
- Przepraszam, ale jakby Twoje rzeczy nie walały się gdzie popadnie, najprawdopodobniej nie doszło by do tego. - oznajmiłam. - Mogę Ci kupić śniadanie - zaproponowałam po czym siadłam przy swoim stoliku gdzie zazwyczaj zajmuje miejsce. Postawiłam swoją tacę i skinęłam dłonią po jabłko. Gdy już miałam je w ręce zorientowałam się, że zniknęło.
- Chętnie się poczęstuję Twoim. - usłyszałam zza pleców. Nie musiałam się odwracać bo już po sekundzie widziałam twarz Jennifer przed sobą. Odgłos z jakim ugryzła moje jabłko był tak glośny, że byłam pewna, że cała stołówka była w stanie go usłyszeć.
- Masz tu coś. - parsknęłam wskazując na kącik jej ust. Uniosla delikatnie brwi i otarła palcem wskazane przez mnie miejsce. Zaśmiała się i delikatnie odepchnęła moją tacę na koniec stolika.
- Twój kochaś nadchodzi. - mówiąc te słowa parsknęła i odeszła. Zacisnęłam dłonie z nerwów, wzięłam trzy głębokie wdechy i odetchnęłam. Nagle poczułam czyjeś dłonie na ramionach. Nagle zorientowałam się, że chodzę do tej samej szkoły co Miguel. Poczułam jego perfumy a serce zaczęło mi bić co raz szybciej. Przypomniało mi się wszystko czego byłam świadkiem w klubie. Chciałam wstać i uciec jak najdalej od niego, nie chciałam z nim teraz rozmawiać.
- Cześć, księżniczko. - usłyszałam zza pleców a po chwili autor tych słów tuż koło mnie z wystrzeszczonymi ustami do pocałunku. No cóż nie powstrzymałam się. Moja ściśnięta dłoń rozłożyła się w mgnieniu oka i z głośnym odgłosem wylądowała na jego policzku. Tak, dałam mu z liścia. Cała stołówka umilkła i spojrzala się w naszą stronę. Miguel stał tam niewzruszony. Odwzajemniłam jego spojrzenie i wybiegłam sali omijając spojrzenia wszystkich innych.
Nie wiem jak i nie wiem kiedy znalazłam się w jednej z toalet. Siedziałam pod umywalką i wypłakiwałam oczy. Dlaczego znowu płaczę, dlaczego? Przecież nic do niego nie czuje, sama tak stwierdziłam. Po raz kolejny nie byłam w stanie wytłumaczyć powodu swoich łez. Wszystko stawało się takie nielogiczne, niezrozumiałe.
Lamentowałam, posiąkiwałam nosem. Nagle usłyszałam szelest jednej z klamek toalety. Nie byłam tutaj sama. Momentalnie wstałam i odwróciłam się w stronę lusterka. Nie chciałam żeby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Wzięłam głęboki oddech i otarłam łzy. Nagle zdałam sobie sprawę, że drzwi się otwierają. Spuściłam głowę w dół żeby uniknąć wzroku osoby która podczas pobytu w kabinie była świadkiem mojej kruchej wrażliwości. Usłyszałam kroki, kierowały się one do drzwi aż w końcu umilkły, Czułam, że ten ktoś stał za mną. Nie odzywałam się, nie dałam się poznać.
- Clari? - od razu rozpoznałam ten głos. Uniosłam delikatnie głowę i spojrzałam w lustro które wskazywało odbicie osoby za mną. To był on, znowu on. Bez zastanowienia pobiegłam w jego stronę a gdy byłam na tyle blisko by spojrzeć mu prosto w oczy on objął mnie po raz kolejny. Ułożył swoją dłoń na mojej głowie a drugą w talli. Płakałam na jego ramieniu a on dawał mi tyle swojego ciepła. To znowu on mi pomógł, to był znowu on, Diego.
_____________________
Interesujące jest to, że napisałam rozdział hahaha. Miało się tu wydarzyć coś bardzo, ale to bardzo smutnego, ale postanowiłam, że przełożę to na następny rozdział. Przepraszam, że tak dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo nic nie dodawałam, haha. Ten rozdział dedykuje mojemu mężowi która kończy dzisiaj 16 lat! Paulinko, sto lat jeszcze raz i pewnie Twoje rozdziały pojawią się wcześniej niż mój, ale co tam! Mam nadzieje, że rozdział Wam się podoba! Przesyłam moc buziaków i czekam na komentarze! Papatki.
Lika.
- Twój kochaś nadchodzi. - mówiąc te słowa parsknęła i odeszła. Zacisnęłam dłonie z nerwów, wzięłam trzy głębokie wdechy i odetchnęłam. Nagle poczułam czyjeś dłonie na ramionach. Nagle zorientowałam się, że chodzę do tej samej szkoły co Miguel. Poczułam jego perfumy a serce zaczęło mi bić co raz szybciej. Przypomniało mi się wszystko czego byłam świadkiem w klubie. Chciałam wstać i uciec jak najdalej od niego, nie chciałam z nim teraz rozmawiać.
- Cześć, księżniczko. - usłyszałam zza pleców a po chwili autor tych słów tuż koło mnie z wystrzeszczonymi ustami do pocałunku. No cóż nie powstrzymałam się. Moja ściśnięta dłoń rozłożyła się w mgnieniu oka i z głośnym odgłosem wylądowała na jego policzku. Tak, dałam mu z liścia. Cała stołówka umilkła i spojrzala się w naszą stronę. Miguel stał tam niewzruszony. Odwzajemniłam jego spojrzenie i wybiegłam sali omijając spojrzenia wszystkich innych.
Nie wiem jak i nie wiem kiedy znalazłam się w jednej z toalet. Siedziałam pod umywalką i wypłakiwałam oczy. Dlaczego znowu płaczę, dlaczego? Przecież nic do niego nie czuje, sama tak stwierdziłam. Po raz kolejny nie byłam w stanie wytłumaczyć powodu swoich łez. Wszystko stawało się takie nielogiczne, niezrozumiałe.
Lamentowałam, posiąkiwałam nosem. Nagle usłyszałam szelest jednej z klamek toalety. Nie byłam tutaj sama. Momentalnie wstałam i odwróciłam się w stronę lusterka. Nie chciałam żeby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Wzięłam głęboki oddech i otarłam łzy. Nagle zdałam sobie sprawę, że drzwi się otwierają. Spuściłam głowę w dół żeby uniknąć wzroku osoby która podczas pobytu w kabinie była świadkiem mojej kruchej wrażliwości. Usłyszałam kroki, kierowały się one do drzwi aż w końcu umilkły, Czułam, że ten ktoś stał za mną. Nie odzywałam się, nie dałam się poznać.
- Clari? - od razu rozpoznałam ten głos. Uniosłam delikatnie głowę i spojrzałam w lustro które wskazywało odbicie osoby za mną. To był on, znowu on. Bez zastanowienia pobiegłam w jego stronę a gdy byłam na tyle blisko by spojrzeć mu prosto w oczy on objął mnie po raz kolejny. Ułożył swoją dłoń na mojej głowie a drugą w talli. Płakałam na jego ramieniu a on dawał mi tyle swojego ciepła. To znowu on mi pomógł, to był znowu on, Diego.
_____________________
Interesujące jest to, że napisałam rozdział hahaha. Miało się tu wydarzyć coś bardzo, ale to bardzo smutnego, ale postanowiłam, że przełożę to na następny rozdział. Przepraszam, że tak dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo nic nie dodawałam, haha. Ten rozdział dedykuje mojemu mężowi która kończy dzisiaj 16 lat! Paulinko, sto lat jeszcze raz i pewnie Twoje rozdziały pojawią się wcześniej niż mój, ale co tam! Mam nadzieje, że rozdział Wam się podoba! Przesyłam moc buziaków i czekam na komentarze! Papatki.
Lika.
KOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOCHAM ♥
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWchodzę sobie w bloga a tu nagle rozdział! Cudny i czekam na next ^-^
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta <3
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział kochana? :*
OdpowiedzUsuń