poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Rozdział 5

  Czuję się bezpiecznie, jest mi ciepło i czuję delikatne odciski czyiś warg na moim rozgrzanym czole. Spoglądam ukradkiem w lusterko, ale nie rozpoznaję siebie. Postać niewątpliwie znajoma, ale to nie ja. Nie, nie! To jednak ja, albo inaczej Maria. Malutka, siedmioletnia Maria, która jeszcze nie wiedziała kim chce zostać. Przypominam sobie epizod z mojego wczesnego życia. Mam grypę, wysoką gorączkę, a mama delikatnie otula mnie kocykiem chcąc w ten sposób sobie ją złagodzić.
- Mamo - szepczę dziecinnym, wysokim, delikatnym głosikiem. - Wyzdrowieję? - pytam. Lecznicza dłoń mamy pokrywa moje całkiem rozpalone czoło. Odczuwam przyjemny chłód.
- Oczywiście, skarbie. Parę dni i będziesz biegała z chłopcami za piłką! - Jej głos jest przekonujący i przezroczysty jak szkło, można z niego wyczytać każdy blef. Teraz wiem, że mówi prawdę.

- Przecież Ignacio jeszcze nawet nie chodzi! - Ha, złapałam ją na gorącej pomyłce. Rozgląda się nerwowo a następnie przysuwa twarz do mojego ucha po czym szepcze:
- Miałam na myśli Twojego tatusia, kochanie. - Po tych  słowach składa ciepły pocałunek na moich skroniach. Zaczynam rechotać jak żaba obłąkana gorączką. 
- Kocham Cię, mamuś. - mówię na tyle głośno na ile pozwala mi zaczerwienione gardło. - Obiecaj, że zawsze będziesz przy mnie, kiedy zachoruję! - żądam. 
- Nie tylko kiedy zachorujesz, zawsze będę przy Tobie, bo Cię kocham najmocniej na świecie. Obiecuję, że nigdy Cię nie zostawię.
Nie kłamała, wykryłam bym to w jej głosie. Wiem, że jest ze mną szczera, zawsze. Mogę jej zaufać i wiem, że dotrzyma danego słowa. W takim razie mogę spokojnie się rozluźnić i zasnąć trzymając dłoń mamy przez calutki upragniony sen, na który długo nie pozwalało mi samopoczucie. Przy niej czuję się o wiele lepiej. Tak myślę, że dlatego bo kocham ją, moim całym, siedmioletnim serduszkiem, nie wyobrażam sobie życia bez niej, kocham mamusie, już zawsze będę ją kochać.

Budzę się z krzykiem, wołam ją. Wołam mamę. Po policzku spływają łzy. Przez chwile wydaję mi się, że wszystko jest dobrze, ale nie rozpoznaję swojego łóżka. Chcę odejść, czuję dreszcze na całym ciele. Moje przedramię zostało przyczepione wenflonem i gumową rurką do kroplówki z której spływa jakiś gęsty płyn. Jestem w szpitalu. Zaczynam się bać, wracam do krzyku. Wrzeszczę głośniej, a moje struny głosowe łamią się za każdym razem kiedy je nadwyrężam. Mój wzrok przeszywa drzwi, oczekując aż pojawi się w nich mama. Pojawia się ktoś inny. Agus patrzy na mnie z równie wielkim strachem w oczach jaki prawdopodobnie rodzi się w moich tęczówkach.  Jest cały poturbowany, na czole ma ogromne rany, parę z nich już zaszytych.  Widzę jak mój brat się rozpada, widzę, że jednak to prawda. Mama odeszła, nie przyjdzie już nigdy, kiedy będę jej potrzebować. Najchętniej w świecie chcę się zaszyć pod pościelą i płakać, wyć z bólu wewnętrznego, ale nie mogę, nie przy nim. Rozkładam ramiona w jego stronę i momentalnie widzę jak jego oczy wypełnia przezroczysta ciecz. Nie mogę sobie wyobrazić co się takie stało, że wygląda w ten sposób.

- Chodź tu do mnie... - szepczę, moje struny głosowe nie są już na nic więcej zdolne. Agus jak posuszny piesek podbiega do mnie i od razu odbieram jego przerażenie w swoje ramiona. Płacze, ukrywa twarz w moich obieciach. "Nie wstydź się swoich uczuć, Clari." przypominam sobie słowa mamy i dołączam do niego. Płaczę głośniej, przez co prawdopodobnie obudziłam cały szpital. Cierpię i z bólu przyciskam mocniej brata na tyle, że on sam prawdopodobnie nie ma w jaki sposób nabrać tchu. Po bitych dwudziestu minutach wspólnego lamentu odnajduję siły w sobie by zadać to pytanie:
- Jak to się do cholery stało? -  próbuję opanować kipiące we mnie emocje. Agus spogląda na mnie wymownie a ja delikatnie ocieram pozostałości jego łez na rozgrzanych policzkach. 
- To działo się tak szybko, jechaliśmy na kajaki, mama poprosiła o telefon Ignacio, żeby do Ciebie zadzwonić, że już wracamy. Ignacio siedział ze mną w tyle i nagle wychylił się aby podać mamie komórkę. Jego wzrok  utkwił na czymś przed nami, nagle zaczął krzyczeć, do taty, żeby uważał. Tata od razu zatrzymał samochód ... - w tym momencie jego głos odmówił  posłuszeństwa. Nie chcę dalej słuchać, nie chcę, nie mogę. Przygryzam mocno wewnętrzną część mojego policzka. Czuję krew.
- Co było dalej... - dopytuję chcąc uciec oczami, nie chcę już więcej płakać.

- Samochód nie chciał  się zatrzymać, jakby nie reagował na hamulec. Ignacio zaczął krzyczeć, bo wierzdaliśmy z prędkością światła w stronę przepaści. Zahaczyliśmy kołami o jakiś korzeń, ale drzwi mamy się otwarły... Tak głośno krzyczała. Tata trzymał ją, spętli swoje palce, próbował ją wciągnąć, ale nagle coś wpadło w szybę, coś ogromnego i ciężkiego, rozbiło ją i  uderzyło Ignacio w głowę. On pokoziołkował w stronę mamy, oboje walczyli o życie. Tata trzymał ich za dłonie, mocno, ale nie był w stanie nikogo wciągnąć. Nagle Ignacio zaczął się wyślizgywać, mama  to widziała i... 
- Nie. - przerywam mu. - Nie, ona by tego nie zrobiła, Agus. Nie, na pewno nie! - stało się, wpadłam w furie. Sama sobie dopowiedziałam zakończenie tego tragizmu. Czy to znaczy, że moja mama popełniła samobójstwo? Oddała życie, żeby uratować Ignacio? Moja mama puściła dłoń ojca, tylko po to aby mógł utrzymać mojego brata. Łzy napływają mi po raz kolejny do oczu na samą myśl, że mogłam ich stracić oboje, a gdyby nie korzeń, mogłabym stracić ich wszystkich. W tym czasie kiedy oni walczyli o życie, ja prawdopodobnie szykowałam się do stosunku z Diego, jak mi wstyd. Nagle widzę, że Agus zacisnął pięści i mocno uderzył jedną z nich w swoje udo.
- Co robisz, przestań! - rozkazuję bratu. On spogląda na mnie i już wiem co chodzi w jego głowie, obwinia się o to wszystko. Chwytam go mocno za dłonie. Nie mogę ich puścić. - To nie Twoja wina. - Nigdy nie byłam bardziej pewna słów, które wypowiedziałam. Mam nadzieje, że mój głos jest taki sam jak mamy, mam nadzieje, że Agus słyszy, że nie kłamię, że mówię to szczerze. 

- Mogłem pomóc tacie, spokojnie sam wciągnąłbym Ignacio, jest drobny, chudy... - nagle coś we mnie zgasło. Ignacio, mój braciszek, dziesięcioletni braciszek.
- Co z Ignacio, Agus? Nie obwiniaj się i powiedz mi czy wszystko z nim dobrze. - dopytuję zaciskając wargi. Spoglądam na rurkę, chcę ją wyrwać i pobiec szukać mojego młodszego brata, który o mało co potknął się o śmierć. 

- Jest w śpiączce, uderzenie było zbyt gwałtowne i mocne. Lekarze mówią, że dobrze rokuje, ufam im, ale tata nie. Cały czas stoi przy nim i patrzy na ten aparat co pokazuje bicie serca. Kiedy usłyszeliśmy jak wołasz mamę, tata kazał mi przyjść... Nie chciał zostawiać go samego. 
- Myślę, że był inny powód... Pomóż mi. - oznajmiam szukając dłonią ramienia brata. Wstaję z łóżka. Prawym ramieniem obejmuję Agusa a on przytula się do mnie jak by był bezbronnym szczeniaczkiem. Lewą dłonią ciągnę za sobą kroplówkę, której nie byłam w stanie się pozbyć. Brat prowadzi mnie do ojca. W głębi serca umieram, wszystko rozrywa mnie na małe szczątki moich uczuć. Nie wierzę w to, że moja mama nie żyje, nie wierzę, że Ignacio jest nieprzytomny i takim zostanie przez pewien czas. Twarz Agusa jest oszpecona przez zaszyte blizny po cięciach, prawdopodobnie szkła z okna. Cały czas walczę z tym, żeby nie upaść, moje nogi muszą twarto stąpać po ziemi. Jestem teraz oparciem, dla Agusa i muszę być oparciem dla taty. Gdy będę sama, wtedy dam upust emocją, teraz nie jest ten moment. Widzę ojca. Stoi przed szklanymi drzwiami. Widzę też obraz za nimi. Mój brat leży tam, poprzypinany wieloma kabelkami różnych kolorów. Muszę porozmawiać z ojcem. 
- Agus, słyszałam, że jak ludzie są w śpiączce, są świadomi, słyszą czasami i odczuwają wiele rzeczy. Idź porozmawiaj z nim, chwyć go za dłoń, proszę. - W odpowiedzi spogląda na mnie wymownym spojrzeniem.
- Chcesz porozmawiać z ojcem, bez mnie? Rozumiem, ale nie wmawiaj mi bzdur, że mój brat będzie ze mną rozmawiał, kiedy leży tam prawie bez ducha. Idę po kawę dla ojca, stoi już tam parę bitych godzin. - oznajmia po czym odchodzi pare kroków. Zatrzymuje się. - Nie każ mi chwytać go za dłoń teraz, kiedy to nic nie da, mogłem ją chwycić, wtedy przynajmniej uratowałoby to mamę. 
- Nie mów tak, błagam. - na marne moje słowa. On i tak wie lepiej. Nieważne, odszedł w poszukiwaniu automatu. Widzę tatę, jego lekko siwiejące włosy są oklapnięte. Podchodzę do niego i kładę dłoń na jego ociężałych barkach. Momentalnie czuję łzy w oczach kiedy ojciec odwraca się w moją stronę. Już wiem, że będzie potrzebował pomocy, ja również. Oboje jesteśmy podobni, wszystko trzymamy w głębi siebie dopóki nie zostaniemy sami. 
- Jak się czujesz? - pyta bezlitośnie. Jego głos jest chwiejny, oczy opadnięte w dołkach, policzki posarzałe. Stracił blask, który dawała mu miłość do mamy. Strata jej sprawiła, że prawdopodobnie nie będzie w stanie inaczej funkcjonować. Wyobrażam sobie już dziesiątki kolorowych pastylek, które będzie musiał połykać. Czy zamknie się w sobie? Czy będzie nieobecny jak Ignacio? Spoglądam na brata przez szklane drzwi. Jego klatka piersiowa unosi się nieznacznie, bardzo wolno.
- Agus mi wszystko opowiedział. Nie mogłeś nic zrobić, tato. Mama... 
- Mama zawsze wiedziała co zrobić, zawsze chciała dla Waszej trójki jak najlepiej. Odkąd się urodził Ignacio powtarzała, że zrobi dla Was wszystko... - połyka głośno ślinę. - Nigdy nie  sądziłem, że będzie w stanie zrobić też to... - wkłada palce pod okulary i przeciera mocno powieki. - Nigdy nie sądziłem, że będzie musiała to zrobić. - Siąka nosem, podtrzymując się od płaczu. - Moja dłoń, patrzyła mi prosto w oczy kiedy ją puszczała. Jej wzrok mówił "Tak musi być".  Ona...
- Tata, przestań, proszę. To dla mnie za dużo. Proszę, przytul mnie, tylko Ty mi teraz zostałeś. - Porywam się w jego ramiona, a on przytula mnie jak nigdy. Tak mocno, że ledwo jestem w stanie wziąć oddech. To przyjemne uczucie.
- Teraz jesteś jedyną najważniejszą kobietą w moim życiu, nie stracę Cię już nigdy. - szlocha prosto do mojego ucha. Łza spływa mi po policzku.

- Nie stracisz, obiecuję.

   Agus wraca z kawą a ja mam ochotę napić się własnego capuchino. Idę w stronę automatu tworząc w głowie plan na życie. Bez mamy, bez Diego, chwilowo bez Ignacio. Nie wyobrażam sobie jak to będzie teraz wyglądać. Nie chcę sobie tego wyobrażać. Ciężko wzdycham, siadam obok automatu, który podczas wycinania wyrostka ukradł mi moje 3 peso.
- Kiedyś je odzyskam. - grożę maszynie popijając cierpki, ciepły napój. Widzę jak pewien chłopak przygląda mi się z smarkatym uśmieszkiem. Popija również coś z takiego samego kubka jak mój. W końcu decyduje się do mnie podejść.

- Clara Alonso? - pyta siadając na przeciwko mnie. Przełykam głośno płyn w ustach i przymrużam oczy.
- Zależy kto pyta. - odpowiadam próbując ignorować chłopaka. Pewnie już całe BA wie o wypadku mojej rodziny. Już widzę pod domem, bukiety, torty, ludzi chcących złożyć kondolencje. Chłopaka pewnie ciekawi jak to sie stało, hah. Od mnie się nie dowie.
- Kumpel Diego, pewnie o mnie nie mówił, cóż. - podaje mi dłoń mimo iż nie przedstawił swojego imienia. "Kumpel Diego" ma ciemne włosy, do ramion. Oczy równie ciemne, wpadające w błyszczący brąz. Usta jasne, wycięte. Jest dość tajemniczy, a jego głupawy uśmieszek aktualnnie wprawia mnie w szał. Nie mam zamiaru z nikim rozmawiać, a już na pewno nie z jakimś kolesiem, który zna Diego.

- Cóż, nie wiem dlaczego myślisz, że jestem zainteresowana tym, że jesteś jego znajomym, mógłbyś się po prostu przedstawić. - oznajmiam. Chłopak unosi jedną brew. 
- Gdzież podziały się moje maniery, wybacz ślicznotko. Mam na imię Joseph, nazwisko też Ci podać? - prycha. Sarkazm wyczuwam od stu kilometrów, a on jest nim cały przepełniony.
- Nie obchodzi mnie Twoje, ale Ty już moje znasz, więc. 

- Pyskata jednak jesteś, Joseph McCall. 
- Co robisz w Argentynie? - pytam, bo słysząc nazwisko, akcent i zważając na wygląd, już wiem, że pochodzi on z Ameryki Północnej. 
- To co Twój chłoptaś, interesy, z nie całkiem bezpiecznymi ludźmi. 
- Interesy? - dopytuje. - Co to ma znaczyć? - przypominam sobie chwile w której Diego przybiegł do mnie zmęczony, przerażony. Kiedy uciekał od jakiegoś problemu. Coś mi się wydaje, jeden z tych problemów siedzi przed mną.
- Twój chłopczyk to nie taki aniołek, Ci powiem. Zrobił parę złych rzeczy dla naszego szefa. Co prawda nie z własnej woli, ale coś czuje, że już się szybko nie spotkacie. Dostał w łapę sporo kasy za pewny wyczyn i pewnie już jest nad granicą swojej Espani. - "Dla naszego szefa". Co on mówi, to nie ma sensu... Nic nie rozumiem. Spuszczam wzrok w dół a on wciąż wpatruje się we mnie. Czy on w ogóle mruga?

- Jaki szef, jakie rzeczy? - mój ton robi się co raz bardziej stanowczy. 
- Wyluzuj, ślicznotko. Takich informacji się nie podaje. Powiem Ci tyle, mogę dostać dużo po pensji za to, że z Tobą rozmawiam, ale jesteś za ładna, żeby obwiniać siebie czy rodzeństwo za śmierć mamy. 
- Jeszcze raz wspomnisz o mojej mamie, a nie ręczę za siebie. Mój jeden braciszek nie jest w stanie sam oddychać, ale drugi ma się dobrze, a ostatnio dużo pakował na siłowni.
Joseph wybucha śmiechem, a mój gniew narasta. Zaciskam dłonie na skórzanej kanapie.
- Twój braciszek nie chodził na żadną siłownie. Brał jakieś świństwo w żyły, moja droga. Tak, skarbie, od dłuższego czasu muszę obserować Twoją rodzinkę, ale mam już tego dość, rzucam tą robotę, bo to już jak dla mnie brudna sprawa, zbyt brudna. - Agus i narkotyki?

- Kto Ci każe nas obserwować? - Joseph w odpowiedzi przysuwa palec do ust i wydaje z siebie ciche "Ciii". Zagryzam wargi ze złości. Co to ma znaczyć, jakie złe rzeczy, dlaczego ten chłopak ze mną rozmawiał. Nic nie rozumiem, ale się boję, boję się. Joseph odchodzi i z nika za filarem. Po chwili słyszę piski butów, jego butów. Czego on znowu chce.
- Ślicznotka, Twój brat!!! - krzyczy głośno. Po chwili zdaje sobie sprawę, że słychać głośne alarmy za filarem przy którym znajduje się pokój Ignacio. Rzucam kubek i biegnę w stronę sali w której przebywa. 
Widzę ojca, opiera się przodem do ściany i wali pięścią w odłamane skrawki farby. Agus siedzi z dłońmi zaplecionymi na karku. Joseph jest koło mnie. Patrzymy w to samo miejsce, z przerażeniem. Mój brat jest właśnie reanimowany, widzę prostą linie na tym aparacie. Ktoś zasłania zasłony... Nie mogę stracić i jego. 

_______________________________________________
Bumszakalaka! Hejka i czołem! Cześć naklejka! 
Spodziewaliście się tak szybko rozdziału bo ja nie. Niektórzy mnie nienawidzą  po poprzednim rozdziale ;-; Ból, przepraszam wszystkich najmocniej, ale jak widzicie to był wypadek. Tylko ciekawe czy wypadek był sam z losu czy być może ktoś pomógł losowi odebrać Clari jedną z najważniejszych osób w jej życiu. Piszcie co myślicie o Josephie. Mam nadzieje, że rodział się Wam podbał. Komemntujcie bo to motywuje. Do napisania! Buźka. ~ Lika.